
Czy tylko mi te kocie łapki przypominają bezwiednie zaciśnięte piąstki tetraplegika? 🙂 Zdjęcie zauważone i skopiowane z facebook’owej strony: „Per Appassionati di Gatti”
Tak, jestem tetraplegikiem. Czasami, żeby się podpisać, muszę chwycić długopis w obie dłonie na raz. Czasami trudno mi samodzielnie naciągnąć koc na plecy. Ale próbuję. Bo zimno. Bo wszyscy śpią. Bo trzeba umieć poradzić sobie samemu.
I czasem się udaje.
I jestem pewna, że czytającego podpisane pismo zupełnie nie interesuje jak trzymałam długopis. Liczy się podpis. Mój podpis. I treść, pod którą się podpisuję.
Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że tetraplegia jest jednym ze zjawisk najbardziej narażonych na chorobę lenistwa. Kiedy kolejny raz nie udało mi się czegoś chwycić. Nie podniosłam się sama. Znowu upadłam.
Są chwile, ze już po prostu nie ma się sił kolejny raz próbować. I znowu. I znowu. I tak do skutku. Albo – do upadłego. Bo, czy wysiłek przyniesie kiedyś efekt? Nie wiadomo. . .
Ale wiem jedno. Jeśli nie będzie się próbować, to efekt na pewno nie przyjdzie. Ale może być gorzej.. Dlatego będę próbować.
Bo marudzenie nic nie daje. Marudzeniem nie zmienimy świata. Nie zmienimy siebie. I nie będzie zmian wokół nas i w nas, jeśli sami nie będziemy do nich dążyć.
Nadobowiązkowo
Zauważyłam kiedyś prostą zależność. Jeśli staram się coś zrobić pamiętając, że jestem tetraplegikiem – to bardzo rzadko mi to wychodziło – dłonie wiotkie, zero chwytu, zero równowagi. Ale gdy z całej siły próbuję i „nie ma, że się nie da” – to dłonie się uczą. I działają.
Nie ma , że się nie da. Nie ma, że trudno. Po prostu trzeba próbować. Ze wszystkich sił.
Czego i Wam życzę.